Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/227

Ta strona została uwierzytelniona.

221
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

— Ale to nie może być! odparła kupcowa. Proszę się zatrzymać chwilę, zaraz poszlę po mojego Dawida.
Stanisław został sam jeden, przechadzając się niespokojnie po pustéj salce.
Na schodach wprędce dał się słyszeć chód Dawida, który jednak nie wszedł wprost, ale się czas jakiś zatrzymał u żony i córki. Ukradkiem spojrzał z progu na Stanisława, i z miną grzecznie poufałą zbliżył się do swego lokatora.
— Co to ja słyszę! odezwał się: pan nas chce opuścić?
— Tak jest, muszę, muszę...
— No, mieszkanie niewygodne, jak się panu podoba, rzekł kupiec powoli; ale lekcyj tak rozerwać nie godzi się. Mogło panu tu być źle, choć młodemu wszędzie jakoś i ze wszystkiém pogodzić się można..
— Nie skarżyłem się, było mi dobrze.
— Ale lekcye naszéj córki? lekcye naszéj córki?
— Ja mieszkać będę tak daleko...
— Nie możesz pan porzucić zupełnie starych swoich znajomych...
Staś się zawahał, ale wtém przyszła kupcowi w pomoc żona i Sara ukazała się na progu, tak go prosząc wzrokiem, tak błagająco nań spoglądając, że Szarski oprzeć się już nie mógł.
Dawid śmiejąc się wyciągnął do niego rękę.
— No! słowo, rzekł: nie odmawiaj pan, a co się tycze umowy, choć to z Żydami sprawa, proszę się spuścić na nas... Dawid Białostocki nie zawiedzie...
Sara znikła ze drzwi, a Stanisław pobiegł na schody cały wzruszony, wyrzucając sobie słabość, i zrozumieć nie mogąc, co go z tym domem wiązało. Na