Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/23

Ta strona została uwierzytelniona.

17
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

Wnet na ten znak zgłodniała rzesza rozsypała się, śpiesząc zająć zwykłe miejsca swoje... zaszastały krzesła, rozszedł się szmer błogosławieństwa, i biedna ofiara wiosny, odkupiona na chwilę głodem towarzyszów, zajęła po cichu miejsce swoje u stołu.


Wieczorem, pan Jacenty korzystając z soboty i pięknego dnia jesiennego, zrzucił kożuszek, wdział czarny paradny surdut z aksamitnym kołnierzem, czapkę, która zawsze wisiała na gwoździu pokryta chustką od nosa, żeby jéj pył nie przyprószył, laskę doskonale naśladującą trzcinę, ale w swém łonie ukrywającą cybuch ozdobny rogowym pyszczkiem i schowawszy klucze od śpiżarni do kieszeni, zapowiedział uczniom swoim przechadzkę za miasteczko, za kościółek Aniołów Stróżów, na piaszczystą równinę ku cmentarzowi... Był to zwykły cel studenckich spacerów.
Wszyscy oprócz Szarskiego (tak się zwał nasz poeta) ochotnie na nią się zgodzili; a tak zwany Piwonia, pod pozorem niezdrowia, pozostał sam jeden przy swoim stoliczku.
— Dajcie mu pokój, zawołał trzecio-klassista szczypiący jak mała pijawka: niech sobie wiersze pisze; jak oślepnie, będzie kraj nasz miał w nim Homera!
Pan Jacenty, mimo najlepszego serca trochę zazdrosny, bo dbający bardzo o wyższość swoją, która zaćmiona być mogła sławą młodego poety, — uśmiechnął się na to z ziarnkiem szyderstwa, i wywiódł uczniów na ulicę krokiem pedagogicznym.