Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/234

Ta strona została uwierzytelniona.

228
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

musiła, żeby spoczął, wstawał po cichu w nocy i uczył się w łóżku, tak, by obok w drugim pokoiku śpiącéj matki nie obudzić.
Ten obraz pełny smutnego wdzięku ujął i Stanisława, choć w początku trudno mu było odpowiedzieć wszystkim wymaganiom pani Dormundowéj, w nieustannym zachwycie dla syna pragnącéj, żeby wszyscy klękali przed jéj bożyszczem. Dom składał się, jakeśmy powiedzieli, z nich dwojga i ze staréj Marty, sługi domu, przywykłéj do swéj pani, nieustannie gderającéj na wszystkich, ale pracującéj za cztery. Podzielała ona uwielbienie matki dla panicza, ale i Karolkowi czasem dostawało się od niéj przy nadarzonéj zręczności. Musiał znosić bury, uwagi, przestrogi i nieskończone monologi staréj Marty, która, gdy raz poczęła naukę moralną, nic jéj już od wywnętrzenia się zupełnego powstrzymać nie mogło. Nie wiem czy sama pani Dormundowa tak bacznie, tak pilném okiem obejrzała przybysza jak ona. Przyglądała mu się z drugiéj izby przez szparę, stawała przyniosłszy co do pokoju, bez ceremonii badając twarz jego, minę i wyzywając powoli do rozmowy.
Zdobyła się nawet w interesie ogółu na chytrość, udawała spokojną i łagodną, nie napadając z góry na lokatora, aby go nie onieśmielać. Ale po kilku dniach, gdy wyczytała niezwikłany wcale charakter Szarskiego, wzięła go z innymi pod panowanie swoje i zaprzęgła do słuchania gderalstwa. Staś uśmiechał się, nie niecierpliwił wcale, i tém sobie zaraz łaskę staréj sługi pozyskał.
Łatwo mu też przyszło przywiązać się do pani Dormundowéj, gdy ją bliżéj poznał. Miłość macierzyńska, stanowiąca jéj życie, dobroć, pobożność, i wieczna,