nieschodząca z czoła tęsknica, bo nigdy tam na jéj twarzy od lat wielu nie postało wesele, podbiły go zupełnie. Karolek, który nie miał przyjaciela, a przeczuwał go w Stanisławie, rzucił się ku niemu z całym zapałem młodéj duszy.
I tak poszło daléj, choć zaprawdę i tu nie otaczały go róże! Na domku lichym i podrujnowanym wdowa miała długi, dochód z wynajęcia szedł w większéj części na opłacanie procentów i wydatków gruntowych, grosza było szczupło, a często, bardzo często i chleb i mięso i mleko brało się na kredyt w sklepikach. Winni byli Żydom, lichwiarzom, nielitościwym przekupniom, tak, że często jaki sprzęcik sprzedawał się za bezcen, by zaspokoić ich nieznośne nalegania. Gdyby nie Marta, która gorąco stawała w obronie pani i gotowa była nawet wziąć się do miotły, częstoby pani Dormundowa z domu przed wierzycielami uciekać musiała. Biedne kobiecisko wzdychało, modliło się, płakało, chodziło do swoich krewnych daremnie, i tak dzień za dniem żyło się nadzieją, że gdy Karolek szkoły skończy, gdy zostanie doktorem, zaczną się jaśniejsze lata i trochę przyjdzie spokoju... choć na siwe włosy.
Ileż to żywotów ludzkich, podsycanych tylko nadziejami, które się nigdy nie ziszczą, wlecze się tak do końca, do mogiły, otoczonych ciemnością... Ale Bóg policzy tam kiedyś cierpienia nasze, na które płacze ciało, na których zyskuje dusza.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/235
Ta strona została uwierzytelniona.
229
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.