Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/238

Ta strona została uwierzytelniona.

232
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

cia, powstawać przeciwko niemu, nietylko w sercu swojém, ale usty, ale piórem. Ja to mam za obowiązek.
Stanisław popatrzał na nieznajomego, który pod tym wzrokiem śmiałym a pogodnym, spuścił biegające a pełne sprytu, ale też i chytréj przebiegłości oczy.
— Sądź pan sobie o mnie jak chcesz, dodał po chwili śmieléj: ale powiem mu otwarcie, że w missyi nakłonienia go do satyry przyszedłem tu właśnie.
— Jaśniéj, panie, bo dotąd zrozumieć nie mogę o co chodzi.
— Powiem mu więc jasno, że chcę pana namówić na wiersz satyryczny, do którego podam mu przedmiot... a który być powinien ostry, chłoszczący, nielitościwy...
— Pan siebie lub mnie oszukujesz, odezwał się z coraz większém oburzeniem Szarski. To, co pan zowiesz satyrą, od wieków nazywa się paszkwilem; a zdaje mi się, żem jeszcze nie zszedł tak nizko, żeby mnie kto do tego dzieła nieprawości śmiał użyć...
Trochę zmieszany gość, wszakże pokrył śmiechem przykrość, któréj doznał.
— Nadto pan jesteś surowy, rzekł wykrętnie. Godzi się więc w oczach świata broić i gorszyć ludzi a nie będzie się godziło skarcić występku, wyśmiać śmieszności, oburzyć się na niepoczciwość?
— Tak, odparł Stanisław: wszystko się to godzi, byle nie tykać osób.
— Dla czegoż szanować tych, co się nie szanują sami? co nie umieją i nie chcą poszanować społeczeństwa?
— Jest to nowa wcale teorya, odparł z uśmiechem niemal pogardliwym akademik; ja się jéj nie wyuczyłem jeszcze.