Stanisław, który się do nich codzień bardziéj przywiązywał, postrzegł to pierwszy, ale nic powiedzieć nie śmiał matce, aby jéj nie przerażać, a dla własnego uspokojenia pobiegł do doktora Branta, przyjaciela wdowy, z zapytaniem o Karola.
Doktor Brant, poczciwe człeczysko, otyły, spokojny, flegmatyczny Niemiec niegdyś, dziś przez pół Polak długiém w kraju zamieszkaniem, stoik i systematyczny optymista, choć miał serce najlepsze, za punkt honoru lekarski uważał nigdy go nie pokazywać. W najgorszych razach, gdy miał wybuchnąć z czułością, zażywał tabakę dla pokrycia uczucia, które twarz jego chwilowo zmienić mogło, a w potrzebie kichał i nosa ucierał, póki znów siebie nie opanował i nie wdział codziennéj maski. Choroba, śmierć, ruina, zimnym go zawsze znajdowały; ale co ten chłód wyrobiony pracy i boju kosztował!
Doktor miał zawsze mnóztwo pacyentów, bo od większéj części z nich nic nie brał, a bardzo wielu jeszcze na lekarstwa dawać musiał, trudno bywało przystąpić do niego, ale mundur akademicki znajdował zawsze drzwi otwarte. Puszczono więc zaraz Szarskiego, choć to była godzina spoczynku, w któréj poczciwy stary z książką w ręku, nazywało się, że czytał, ale w istocie drzemał, kłamiąc sam sobie trzymanym przed sobą drukiem. Sen poobiedni uważał on za szkodliwy i zakazywał go wszystkim, sam złego przykładu dawać nie chciał, i nie przyznając się nigdy do poobiedniéj drzemki, na książkę ją składał. Gdy Szarski wchodził, książka upadła, doktor ją podniósł żywo i poskoczył naprzeciw przybyłemu.
— No, a co tam powie pan akademik?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/246
Ta strona została uwierzytelniona.
240
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.