Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/249

Ta strona została uwierzytelniona.

243
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

minać komuś, co nie ma prawie chleba kawałka? Godziż się téj nieszczęśliwéj matce zatruć ostatek jéj chwil swobodnych, rzucając w jéj duszę nasienie zwątpienia? O! myślałem ja o tém nieraz... gdybym mógł jeszcze się rozpłakać, płakałbym może; ale do czego się to zdało? Napisano, spełnić się musi.
Szarski stał osłupiały i przygnębiony.
Doktor spojrzał nań, ruszył ramiomani, i niezrozumiale, na pozór gniewnie, coś do siebie mruczeć począł.
— Siadaj, panie akademiku, rzekł. A nie zrób mi jakiego głupstwa: choć pod wąsem, widzę, żeś dziecko jeszcze; nie wydaj mi się z sekrteem, nie zatrwóż ich, nie okazuj, że wiesz o wyroku, bądź wesół, spełnisz dobry uczynek.
— Ale cóż mam począć z biednym wychowańcem moim?
— Prawdziwie nie wiem, rzekł stary. Trochę go odciągniéj od nauki; uważaj, żeby nic nie przyśpieszało biegu krwi jego, żadne żywsze uczucie, żadna gorączka pragnienia, żadne wybujanie myśli... a! bo i myśl zabija!
— A lekarstwa? nie dasz pan żadnego lekarstwa?
— Lekarstwa! rozśmiał się doktor: nie, nie! nie leczmy go, nie trujmy, to darmo! Byłem przy śmierci ojca, przy łożu dwóch sióstr jego, i wiem, że nic mu nie pomoże. Na co na nim czynić próby, które się na nic nie zdały?
Pomilczał doktor spuściwszy głowę, a Szarski przerażony, skostniały, zabierał się wychodzić, gdy stary widząc go tak pomieszanym i strwożonym, chwycił go za ręce, popatrzał mu w twarz, zamyślił się.
— Słuchaj, poczciwy chłopcze, jak ty mi się zowiesz?