wykładane sceptycznie zachwiać nie mogły, okazywała mu w tém wszystkiém potężną prawicę bożą, i sprawiedliwość opatrzną a niezbadaną w swych wyrokach; był przekonany, że wszystko dzieje się jak się dziać powinno, ale co chwila wątpliwość ściskała mu serce zranione. Za mało żył jeszcze, by mógł dojrzeć odwrotnéj strony tego medalu, która tłómaczy zagadkę życia, — i smutek osiadł w jego duszy, smutek poetyczny, tęsknica, która gdy raz zaleje głębię serca, już się z niéj ono nigdy nie obmyje. Wstępując na próg domowstwa na Łotoczku, ujrzał oczyma przeczucia, jak widmo straszliwe, karawan w tych wrotach pustych, matkę bez duszy leżącą na schodkach, grobową ciszę w izdebce, która się śmiała kradzioném weselem.
Tak trzeci już rok dobiegał od wyjazdu Stanisława z Krasnobrodu, a nic nie zwiastowało poprawy losu i zmiękczenia rodzicielskiego serca.
Nieraz zamyślał się on nad przyszłością swoją, i nie widział dotąd, jak z tego zawikłanego zadania wynijść potrafi. Uczył się, kształcił, podrastał w siły, ale jak użyć ich było? Tu i owdzie na drodze przesuwały się przed nim postacie dziwne, począwszy od pijanego i wpół obłąkanego Krysztalewicza, który bypośmiewiskiem całego miasta, do Iglickiego, co na starość bezimiennemi krytykami i lichą żył pensyjką; lecz żadna nie dała mu miary tego, czém jego przyszłość być mogła.
Co począć z sobą, skończywszy nauki? pytał się drugich i siebie... Odpowiedzi brzmiały sprzecznie, nie-