Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/264

Ta strona została uwierzytelniona.

258
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

— Bądź co bądź, odpowiedział Szarski: że nie pójdę prosić, że nie potrafię pochlebiać, to pewna...
— A! mój Boże! jakże ci z tém wiekuistém dzieciństwem ciężko będzie na świecie! odparł poczciwy professor. Czemu nie naśladujesz choć trochę Bazylewicza, który już krytyka ostatnim groszem karmi i poi, pochlebia mu, aż włosy przytomnym stają na głowie, a za oczy drwi z niego, aż uszy więdną.
— Bazylewicz ma inne, ja inne pojęcia świata i osobistéj godności; każdy z nas idzie właściwą swoemu charakterowi drogą. Ja ludzi szanuję i chcę ich widzieć dobrymi; on bez zgryzoty ze słabości ich korzysta.
— I wyjdzie lepiéj od ciebie.
Staś westchnął.
— Inaczéj być nie może, odpowiedział cicho. Mnie już nie przerobisz kochany professorze.
— Szanować cię muszę, rzekł śmiejąc się młody pracownik; ale żal mi ciebie serdecznie.
Ścisnęli się po cichu.
Nazajutrz, poseł z drukarni wezwał pana Szarskiego do księgarza. Gdy przyszedł na godzinę wyznaczoną, nie zastał najprzód tego, który miał o losie jego stanowić, musiał czekać, a że cierpliwość go nie kosztowała, siadł w kątku spokojnie.
— Panie dobrodzieju, rzekł śpiesznie wreszcie nadchodząc bibliopola: kommunikowano mi rękopism pański... ale z żalem, z prawdziwym żalem, wyrzec mi się go przychodzi.
— Prosiłbym więc o zwrot jego.
Księgarz począł niby szukać zeszytu.
— Wielki talent, rzekł przewracając papiery: ale dziś wydawać poematów niepodobna; gust publiczno-