Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/266

Ta strona została uwierzytelniona.

260
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

— Jakkolwiek one są małe i niewiele znaczące być mogą — rzekł po cichu — ale ja jestem potrzebny; a Dworzec...
— Dworzec! godziż się tego partołę wspominać! Wyda na bibule, ćwieczkami, i któż to w rękę wziąć zechce? Poezya powinna być drukowana z przepychem; zrobiłbym edycyę śliczną... na welinie... Ale... cóż panu daje ten Dworzec?
— Niewiele: sto złotych i dwadzieścia pięć egzemplarzy.
Nieznaczny uśmiech przebiegł po ustach bibliopoli.
— Dziwuję się jego hojności, rzekł ruszając ramionami; ale oni mają swoją klientellę i tysiące sposobów pozbycia się wydań, których wielkie księgarnie używać nie mogą. To wcale co innego! Pan drukując u mnie, dajesz się poznać od razu; mój instytut typograficzny ma stosunki rozległe; krytyka nie tknie tego, co ja wydaję... potrafimy książkę przeprowadzić, rozgłosić.
— A! panie, odpowiedział Stanisław: ja dla niéj nie chcę protekcyi, tylko sprawiedliwości.
— Ale to są czasy — przerwał żywo księgarz — że i sprawiedliwość zyskuje się tylko protekcyą!
I począł śmiać się ze swego konceptu.
— Złe czasy! rzekł smutnie Stanisław.
— Prawdziwie — dodał po chwili bibliopola — czuję jakiś pociąg do pana, i radbym, czyniąc nawet ofiarę, zawiązać z nim stosunki, które, jak przeczuwam, korzystne być powinny dla niego... i dla mnie! Cha! cha!... No! żeby nie mówić długo, wezmę poemat, wydrukuję go i dam... i dam...
Tu była pauza długa, oznaczająca silną walkę, a nareszcie z ust się wyrwało: