Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/269

Ta strona została uwierzytelniona.

263
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

swojém piórkiem złotém... Ale taką rzeczą po panu i rozbioru poezyi do gazety spodziewać się nie można?
Nowe zadziwienie ze strony Szarskiego, nowy uśmiech politowania bibliopoli.
— Szkoda, rzekł w końcu: bo nie ma pochwał nad te, które ktoś sam sobie pisze! Znam ludzi zręcznych, co udają nawet, że się krytykują, ale krytyka to taka, co podnosi wartość utworu. Wyrzucają sobie naprzykład zbytek zapału, nadto wyobraźni, nadmiar ognia i siły, nieopatrzny szafunek geniuszu i tym podobnie... Tego rodzaju autokrytyki, datowane z Szawel, Taurogów, Półtawy, Tyflisu lub Osieka, często gęsto ukazują się po gazetach...
Szarski smutnie się zamyślił.
— Prędkoż się to drukować zacznie? zapytał, chcąc odwrócić rozmowę.
— A jutro poszlemy do cenzury, za tydzień pieczęć nam przyłożą, a za dziesięć dni będziesz pan miał pierwszą korrektę. Na kontrakta kijowskie książka być musi gotowa, i wyjdzie już z datą następującego roku, aby dłużéj świeżą być mogła.
Z téj atmosfery dziwnego handlu, którego towarem była myśl ludzka, wyskoczył jak z gorącéj łaźni biedny chłopak, a że mu pilno było pochwalić się przed Szczerbą, pobiegł wprost na Trocką ulicę.
Około Dominikanów zeszli się z Bazylewiczem, który udrapowany w płaszcz hiszpański, z głową podniesioną w niebiosa, szedł zapewne powtarzając jeden ze swych nieśmiertelnych sonetów — raczył się wszakże zatrzymać na widok towarzysza.
— Co tam słychać na ziemi? spytał obojętnie.
— A w niebiosach, zkąd powracasz? odparł Szarski.
— W niebiosach! biorąc zapytanie za dobrą mo-