W kilka tygodni potém, gdy już się drukować poczynały poezye, Stanisław z wilgotną korrektą w ręku, wszedł nad wieczór do kamienicy Dawida Białostockiego. Zdziwił się, przeciwko zwyczajowi nie zastawszy Sary, która oczekiwała codzień na niego w salce oparta nad książką, od drzwi witając go wzrokiem.
Na jéj miejsce wyszła zabrukana służąca, która mu krótko i sucho powiedziała, że Sara od wczoraj chora.
— Cóż to jest? spytał niespokojnie Szarski.
Żydówka ruszyła tylko ramionami i wyszepleniła, że doktor Brant właśnie jest u słabéj.
— A nie mógłżebym ja się z nim widzieć? rzekł akademik.
— Albo ja wiem! odpowiedziała wychodząc.
Po chwilce, mimo téj obojętnéj odpowiedzi, poznał Staś chód ciężki i powolny starego doktora, który zażywając tabakę stanął w progu.
— A! waćpan tu co robisz? spytał zdumiony.
— Ja... ja tutaj lekcye daję...
— Lekcye daje! lekcye daje! ha! ha! no! no! no!
— Jakże się ma uczennica moja? co to jest?
Doktor, który długo stać nie mógł, usiadł przy drzwiach, i baczne wejrzenie rzuciwszy z pod brwi na akademika, obejrzawszy się dokoła, rzekł dość obojętnie:
— Dalipan nie wiem co jest!... Osobliwsze dziecko i osobliwsza choroba... boję się, żeby to nie było coś takiego, na co medycyna nie ma ani pigułek, ani mikstury... Znasz waćpan dawno tę dziewczynę?
Stanisław ledwie się śmiał przyznać, jak dawno
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/272
Ta strona została uwierzytelniona.
266
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.