Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/284

Ta strona została uwierzytelniona.

278
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

wczasu cierpiała. A! nic to umrzeć jeszcze; ale ją tak samą, samą! sierotą na świecie zostawić! O! mój Boże!... Cała moja nadzieja w tobie Stanisławie.
— Mój drogi, nie trapże się takiemi myślami.
— Na co te kłamstwa ze mną? już ja wiem co mnie czeka! O! żebyś ty mógł zajrzeć, jaka walka we mnie! Życie mi się śmieje, czuję niezmierną siłę jego w sobie, nie mogę w śmierć uwierzyć, a wiem, pewien jestem, że prędko, bardzo prędko umrę! Czasem z rana wstając, gdy wypocznę, myśl ta o śmierci niechybnéj wydaje mi się przywidzeniem, a potém spostrzegam, że tylko pragnienie życia mnie oszukało! Siły lecą ze mnie, opuszczają, codzień słabszym się czuję... niknę... A! co ona pocznie sama!
Karolek otarł pot z czoła i westchnął.
— Słuchaj, rzekł do Stasia, który drżał ze wzruszenia: ty musisz mnie przy niéj zastąpić; ty jéj będziesz synem... Ale ty pewnie suchot nie masz? bo to byłoby okropnie!
— Dziecko kochane... uspokój się, nie nękaj temi przywidzeniami; ty żyć będziesz...
— Nie, o nie! zawołał Karol, potrząsając bladą główką. Ty mnie zastąpisz; ty jéj potém powiesz kiedyś, żem ja widział z daleka przychodzącą śmierć, alem nic o niéj nie mówił, ażeby jéj nie straszyć; ty jéj powiesz, żem tobie polecił czuwanie nad nią; ty zostaniesz jéj synem. A! na całym świecie nikogo! cztery groby! cztery tylko mogiły! i cisza! i cisza!... A! jak ona to wytrzyma!
Stanisław ściśnieniem ręki biednemu chłopcu dał znać, że matka nadchodzi, — a Karol począł coś zaraz mówić wesoło. Dormundowa też z twarzą wyjaśnioną