Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/286

Ta strona została uwierzytelniona.

280
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

nowych, co włos jasny przerzedziły na skroni lub poprószyły siwizną, dłoń namulały pracą, oczy wypiekły łzami, spotkają się ci, których serca biły uczuciem jedném tak zgodnie, któż wie, kto wie, czy się serca poznają, czy poznają oczy i ścisną dłonie? Najświętsze nawet i najczystsze węzły świat rozerwać umie, najlepsi się psują, a najtwardsi mienią. O! jutro, jutro! straszliwe słowo! bo któż zakrytą jego twarz odgadnie?
W stanowczych chwilach, nawet przy największéj nieznajomości warunków ludzkiego bytu, jest jakieś ich przeczucie, i ta młodzież, co wyskakuje z ławy równemi nogami w przepaść, choć przyrzeka sobie wierność na jutro, choć pragnie spotkania, jakoś niebardzo w nie wierzy. Drżą dłonie, płaczą oczy, serca biją przyśpieszonemi uderzeniami... kiedyż, kiedyż to my się zobaczymy?
— Prędko! mówią usta.
— Może nigdy! szepcze serce.
W chwili gdy się na zawsze rozstać mieli towarzysze, których los związał przyjaźnią, postanowili pożegnać się uroczyście, ślubując sobie pamięć i podając ręce raz ostatni, z uczuciem młodém jeszcze. Bogatsi chcieli, by ta uczta odbyła się ich kosztem i była prawdziwą orgią akademicką, któraby się wyryła na wieki w pamięci, nietylko jako chwila rozstania, ale jako chwila ozłoconego poezyą lat dwudziestu szału. Zamówiono więc salę u Nowickiego składkowemi pieniędzmi i bankiet na dwadzieścia kilka osób. Bankiet! bo dla tych, co lat kilka często doświadczali głodu, dobry obiad szlachecki już na ucztę zakrawał. Łatwo im było kupić ucztę Sardanapala! Prócz akademików świeżo wyzwolonych i ustop-