Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/289

Ta strona została uwierzytelniona.

283
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

podarowali i płacili. Bazylewicz naturalnie zasiadł tuż przy professorach, rozparł się, i traktując swoich mistrzów wczorajszych na stopie równości, zabierał głos z właściwém sobie zuchwalstwem i deklamacyą.
Szarski milczał... jemu ciężko było na sercu, bo kończące się nauki, wyzwalając go, zmusiły myśleć o sobie, o obiorze stanu, o chlebie, a codzień widoczniéj przekonywał się, że to, co z serca płynie, chleba nie rodzi.
Pierwsze chwile téj uczty smutne były jak stypa, choć je wszyscy pragnęli rozweselić, dorzucając każdy po szczypcie konceptu do leniwéj rozmowy.
— A cóż u licha! ozwał się nareszcie podnosząc się z kielichem w ręku Hipolit: czyśmy to już tak starzy, że zamiast chwytać godzinę wesela, wcześnie się dławimy jéj ogonem? Do kielichów! po staropolsku! bonum vinum laetificat cor hominum! łacina nie tęga, ale zdanie przedziwne... Czołem mistrzom i wodzom! professorów zdrowie!
Na to hasło runęły stołki, brzękły kielichy, pobiegli wszyscy do kilku osiwiałych nauczycieli, krzycząc, wołając: Hura! i Vivant!
— Nie! głośniéj od innych wlazłszy na krzesło zaprotestował Mszyński: Veto! veto! Któż tak zdrowie pije? Wszystkich razem? co to znaczy? Chyba to tylko summaryusz rozdziałów i przedmowa dzieła? Inaczéj nie przyjmuję zdrowia professorów, tylko pojedynczo każdego!
— A zatém, jako przedmowa tylko, zdrowie wszystkich razem!
— Zdrowie... przedmowa! zawołano zewsząd; a najstarszy z nauczycieli podniósł się z podzięką.