Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/294

Ta strona została uwierzytelniona.

288
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

zdrętwieli, a niejedno oko zwróciło się ku drzwiom, jakby istotnie na progu okazać się miało widmo czarne.
Doktor Brant, który dotąd siedział cicho, podniósł się dopiero z kielichem, nasypawszy weń przez roztargnienie niemało tabaki.
— A co ci do jutra? wieszczu-poeto! a co ci do tego jutra? Jutro idzie, ale w różach i kwiatach, z rogiem obfitości w dłoni.
— Z rogiem! a nuż się pożenimy! przerwał Hipolit.
— Róg Amaltei, począł Brant.
— Chociażby, zawsze to znak niedobry.
— Dość, że szósty wypiwszy kieliszek, niech siada ten, co wypił już toast jutra, a nam dozwoli kończyć w nieoględności naszéj. Jako medyk, proponuję zdrowie zdrowia, katexochen niech wam przyszłość ze swéj skarbnicy niewyczerpanéj da jak najlepsze żołądki, jak najsilniejsze płuca, jak najdzielniejszy mózg, et caetera, et caetera!
Vivant et caetera doktora Branta! przerwał Mszyński, i z hukiem niezmiernym, olbrzymim, aż się sala zatrzęsła, a słudzy wlecieli przerażeni, wychylono toast nowy.
— Panowie dobrodzieje, rzekł zbliżając się jeden ze sług z miną zakłopotaną: tu obok obiaduje książę Jan... hrabia P... prezes X...
— I kto więcéj kochanku? zainterpellował Bazylewicz, podnosząc się z dumą.
— Nikt więcéj... nie wiem... ale ten hałas, przepraszam panów... Książę Jan się uskarża...
— Powiedzże od nas księciu Janowi, żeby sobie mitrę na uszy nasunął, to mu hałas wadzić nie bę-