zdrętwieli, a niejedno oko zwróciło się ku drzwiom, jakby istotnie na progu okazać się miało widmo czarne.
Doktor Brant, który dotąd siedział cicho, podniósł się dopiero z kielichem, nasypawszy weń przez roztargnienie niemało tabaki.
— A co ci do jutra? wieszczu-poeto! a co ci do tego jutra? Jutro idzie, ale w różach i kwiatach, z rogiem obfitości w dłoni.
— Z rogiem! a nuż się pożenimy! przerwał Hipolit.
— Róg Amaltei, począł Brant.
— Chociażby, zawsze to znak niedobry.
— Dość, że szósty wypiwszy kieliszek, niech siada ten, co wypił już toast jutra, a nam dozwoli kończyć w nieoględności naszéj. Jako medyk, proponuję zdrowie zdrowia, katexochen niech wam przyszłość ze swéj skarbnicy niewyczerpanéj da jak najlepsze żołądki, jak najsilniejsze płuca, jak najdzielniejszy mózg, et caetera, et caetera!
— Vivant et caetera doktora Branta! przerwał Mszyński, i z hukiem niezmiernym, olbrzymim, aż się sala zatrzęsła, a słudzy wlecieli przerażeni, wychylono toast nowy.
— Panowie dobrodzieje, rzekł zbliżając się jeden ze sług z miną zakłopotaną: tu obok obiaduje książę Jan... hrabia P... prezes X...
— I kto więcéj kochanku? zainterpellował Bazylewicz, podnosząc się z dumą.
— Nikt więcéj... nie wiem... ale ten hałas, przepraszam panów... Książę Jan się uskarża...
— Powiedzże od nas księciu Janowi, żeby sobie mitrę na uszy nasunął, to mu hałas wadzić nie bę-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/294
Ta strona została uwierzytelniona.
288
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.