Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/295

Ta strona została uwierzytelniona.

289
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

dzie... lub jeśli chce, poszlemy mu funt bawełny, bo mitra podobno dziurawa... I ruszaj pókiś cały!
Sługa zniknął jak zmyty.
— A! książę Jan! rzekł Bolesław: obchodzi tu widać jeden z dni i jedną z uczt swojego wesela...
— Alboż się ożenił? spytał ktoś drugi.
— Najniezawodniéj, tydzień temu.
— Z kim? z kim?
— Ale ba! z panną Szarską, podobno kuzynką pana Stanisława.
Stanisław począł szukać serwety pod stołem, i może tego nie słyszał, a rozmowa się urwała, by za chwilę żywszą się jeszcze obudzić.
— A słuchajcie-no panowie, zaproponował Żryłło: gdybyśmy napisali na karcie zdanie wielce nam pamiętne, z czasów nianiek naszych: „Mądry głupiemu ustąpił!“ i pojechali dokończyć rozpoczętego dzieła w Tivoli.
— Zgoda na Tivoli! zawołano: ale kto uciecze, korzystając z téj zawieruchy... wyklęty!
— Wyklęty! powtórzyły mnogie głosy, i poczęto co żywo chwytać za czapki, a nikt od dobrego i rozochoconego towarzystwa nie chciał odstąpić, nawet Szarski, który na wpół upojony dawał z sobą robić co chcieli.
Wyszli więc wszyscy w ulicę, siedli na dorożki, i sznurem długim pociągnęli, korzystając z prześlicznego i już gwiazdami okrytego wieczoru, na Antokolskie przedmieście. Ten szereg dorożek, z których wesoła i donośna rozchodziła się rozmowa, zwracał uwagę przechodniów, gdy nagle przed Ś. Janem na zawrocie w Zamkową, zatrzymać się musieli wszyscy.