— Co tam? co tam? krzyczeli jadący z tyłu.
— Czemu nie jedziecie?
— Nie można!
— Dla czego nie można! Wiecie, że tego wyrazu nie ma w dykcyonarzu pijanych.
— Ulica zapchana... powozy jakieś.
— Cóż? pogrzeb czy wesele?
— Trudno zgadnąć... coś nadzwyczajnego.
— Co to jest? spyta! siedzący ze Stanisławem Szczerba przechodzącego Żydka, w którym rozpoznał Hersza, dawnego faktora z Trockiéj ulicy. Co to u licha?
— A co ma być kiedy nie wesele? Kupiec Dawid Białostocki wydaje córkę swoją Sarę za bogatego syna kupieckiego... jadą paradą do krewnych... pan widzi... ten kocz.. niech pan patrzy... to panna młoda! Co za śliczności i jakie bogactwa! ona ma na sobie za tysiąc dukatów pereł i dyamentów!
Stanisław stanął wyprężony, oczy jego zwróciły się w stronę wskazaną, i ujrzał w bieli, bladą, wpół martwą piękną Sarę, któréj wzrok nieruchomy wlepiony był w inne dalekie światy... bo nie widziała ziemi... przemknęła się jak zjawisko... tylko w chwili gdy się mijali, zadrżała, poczuwszy zbliżenie niewidzialnego kochanka, odwróciła się, znalazła go magnetycznemi oczyma, krzyknęła głosem zagłuszonym gwarem boleści, a konie uniosły ją daléj w świat, w tłum, w ciemności.
— Stój, rzekł Szarski silnym głosem do Szczerby: ja z wami jechać nie mogę, jeśli nie chcecie, bym oszalał. Pozwólcie, zaklinam, pozwólcie mi wrócić do domu!... Miejcie litość nademną.
— Więc i ja chyba powrócę z tobą, rzekł Szczer-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/296
Ta strona została uwierzytelniona.
290
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.