Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/41

Ta strona została uwierzytelniona.

35
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

— No! do roboty! Będzie czas ze Stanisławem się zobaczyć; teraz godzina lekcyi... godzina pracy... do swego!
Dzieci znikły natychmiast; została tylko matka, to na syna, to na męża spoglądając bojaźliwie.
— Kontent jestem z wasana, rzekł ojciec po małéj pauzie do Stanisława, który pośpieszył drugi raz rękę jego ucałować. Szkoły skończyłeś dobrze, pochwały ci oddają... dopełniłeś obowiązku. Dziękować ci za to nie będę, boś zrobił tylko to, coś był powinien... Ja na was w pocie czoła pracuję, wy także na swoją przyszłość zarabiać powinniście. Dziś masz dnia resztę na odpoczynek i pogadankę z matką; a że młodemu czas drogi, ja się zaś nie mam kim wyręczyć... jutro do gospodarstwa.
Stanisław śmielszy był trochę, póki z niego swoboda szkolna nie wywietrzała; postanowił więc, korzystając z dobrego usposobienia ojca i własnéj śmiałości, na razie zrobić uwagę potrzebną, któraby późniéj może przyjętą już być nie mogła.
— Rozkaz ojca dobrodzieja święty dla mnie, rzekł głosem trochę za nadto odważnym widać, bo sędzia brew namarszczył i głowę odwrócił zdziwiony; — ale...
— Co? ale? jakie ale? zkąd tu przyjechało to ale?
Zaczerwienił się Stanisław, ale dokończył:
— Jeżeli ojciec dobrodziéj pozwoli mi daléj naukom się oddawać, czas wakacyjny zaledwie wystarczy na przygotowanie się do egzaminu...
Sędzia nigdy nie odstępował swego, choćby nawet w głębi uznał, że się omylił... zwłaszcza z dziećmi.
— Wasan myślisz mnie już uczyć? spytał; dla tego, żeś szóstą klassę skończył? A ja, kpie jakiś, piąty krzyżyk kończę, to trochę więcéj niż szósta klassa!