Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/43

Ta strona została uwierzytelniona.

37
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

bakałarz, z którym mieszkać był zmuszony, więcéj mu ciężył niż osładzał tę pustynię. Był to jeden z tych głupców, którzy się wyuczyć mogą parę rzeczy i całe życie je powtarzać, ale sądu nie mają żadnego, i wloką się po drodze pozioméj omackiem. Pomnażało to głupotę jego, że się napijał trochę, a sędziego tak się obawiał, iż drżał na samą myśl obrażenia go czémkolwiek, i gotów był nawet donosić mu co gdzie zobaczył, byle choć trochę łaski u niego pozyskać.
Sądził się on o wiele lepszym od szóstoklassisty mającego dopiero iść do uniwersytetu, a przeczucie mimowolne umysłowéj Stanisława wyższości czyniło go zazdrosnym i niechętnym. Że zaś ojciec postawił go z nim razem, Falszewicz wziął sobie za obowiązek pilnować Stasia i dokuczać mu ile zdoła. Nie było sposobu trzech słów z nim pomówić, bo prócz grammatyki i rudymentów elementarnych, które z książki, nie szczędząc linii jako środka wykładu, powtarzał... prócz plotek domowych i kilku piosnek ulubionych, — głowę miał pustą, jak stare pudło nadgniłe na strychu. Na samo spojrzenie na jego facyatę, całą oblaną czerwonością, a niekiedy aż granatową, spłaszczoną nakształt mordy mopsiéj, z czołem nizkiém, nad którém włos szczecinowaty do góry porastał, z ogromnemi odstającemi uszami i nosem gulkowatym — na postać ku ziemi pochyloną z nadzwyczaj długiemi rękami, zwykle wiszącemi w dłuższych jeszcze kapoty rękawach bezwładnie, — odpadała ochota zaczepić go nawet.
Pierwszy wieczór przeszedł jeszcze jakokolwiek; Falszewicz choć zamyślony i usiłujący udawać starszego i zwierzchnika, był znośny. Nazajutrz zaraz ojciec