Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/53

Ta strona została uwierzytelniona.

47
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

W kilka chwil potém wszedł i Stanisław w nowym mundurze, gdyż choć klassy skończył, innego nad to odzienia nie miał. Pan Adam niezmiernie uprzejmie zbliżył się do niego, i tysiącznemi osypawszy pochwałami, rozpytując go o szkoły, o towarzyszów, nauczycieli i dalsze projekta, posadził przy sobie.
Położenie Stanisława było nadzwyczaj przykre: przytomność ojca paraliżowała go zupełnie, spojrzenie jego odejmowało mu mowę; nie wiedział co począć z sobą. Ale kiedy kto pragnie brać co za dobrą monetę, wszystko mu wówczas dobre, i pan Adam najmniéj znaczące półsłówko z najlepszéj sobie tłómaczył strony, odkrywając w niém zaraz coś bardzo dowcipnego i trafnego.
— Zapewne Staś pojedzie do Wilna? spytał pan Adam: bo szkoda, żeby takie zdolności zagrzebał na wsi, przy gospodarstwie...
Ojciec odpowiedział za niego skinieniem głowy.
— Tak jest panie dobrodzieju... choć to nam bardzo ciężko, ale musimy ściągnąć, żeby go do Wilna wyprawić.
— Na jakiż oddział?
— A na medycynę, rzekł sędzia: to, co chleb daje najłatwiéj.
Pan Adam zmieszał się; chodziło mu o imię Szarskich, którego żaden jeszcze medyk nie nosił.
— Piękna nauka, rzekł połykając ślinkę; ale czy tylko Staś ma do niéj pociąg jaki?
Staś naturalnie oczy spuścił i słowa nie śmiał odpowiedzieć.
— Już to czy ma, czy nie ma — odparł sędzia — musimy najprzód myśleć o powszednim chlebie, to grunt.