sie niewinnie burzę, wymówki i łajania, a nim go do Mruczyniec wyprawią, wymęczyć się będzie musiał kilkodniowém prześladowaniem. Najniespodzianiéj jednak wszystko to go minęło.
— Ot wiesz co, kochany sędzio, rzekł ściskając go za ręce pan Adam, który zdawał się uparcie stać przy swéj myśli pochwycenia na czas jakiś Stanisława: daj mi Stasia zaraz, a nie będziesz go potrzebował odsyłać, zabierze się w moment, a ja dłużéj się nim pocieszę.
Sędzia widocznie się zafrasował, nie będąc pewien ani całości butów, ani wyprania bielizny studenta, opierał się, wywijał, ale im silniéj się wykręcał, tém silniéj nastawał pan Adam. W ostatku, po cichéj naradzie z sędziną w drugim pokoju, gdy się okazały i nowe przyszwy, i koszule białe, choć zły i zniecierpliwiony, na odjazd pozwolił.
Staś poleciał do oficyny robić tłomoczek, a w pół godziny późniéj, po mozolnie odbytéj herbacie, którą pan Adam przełknął jak miksturę, byli już na drodze do Mruczyniec.
Tu całkiem inna atmosfera otoczyła młodego chłopaka, wśród któréj chociaż się czuł nie swój, bo mu nieśmiałość jego wrodzona i wyrobiona obejściem domowych ciężyła i nie dozwalała pokazać się kim był w istocie, — lżéj daleko, swobodniéj było Stasiowi. Gdyby nie ciągłe upokorzenia, na jakie go narażała nieznajomość świata i nieznośni pańscy słudzy, byłby prawie szczęśliwy. Miał tu książki, czas do dumania,