Dostarczyła go poezya... Staś nadto był młody, zbyt otwarty, ukrywać się z czémkolwiek nie umiał; drugiego więc dnia zapał, z jakim się rzucił do książek, rozmowa, półsłówka odkryły w nim poetę.
— A cóż to będzie z medycyną? zapytał pan Adam.
Stanisław westchnął tylko głęboko.
— Nie godzi się, zdaje mi się — rzekł poważnie kuzyn — zagrzebywać daru bożego marnie; powinieneś ojca prosić, żeby cię pokierował drogą właściwą... a ja... jabym ci w tém u ojca mógł dopomódz.
Na samą myśl sprzeciwienia się ojcu, Stanisław zadrżał, pobladł i stanął jak wryty.
— A! panie! zawołał: to być nigdy nie może... Ojciec co raz postanowił, od tego nigdy nie odstąpi. Zmiłuj się pan, nie mów mu nawet o tém: nie darowałby mi nigdy saméj myśli.
Pan Adam pokręcił tylkogłową.
— Ale wieszże do czego to prowadzi? zapytał. Nie będziesz ani poetą i pisarzem dobrym, ani lekarzem wziętym... chybisz swoje powołanie i zmarnujesz życie.
— Cóż na to poradzić! rzekł ośmielony Stanisław: będę w dzień pracował dla chleba, a w nocy dla serca i duszy.
Łzy zakręciły mu się w oczach i więcój nie mówili już o tém, a pan Adam żywo tylko ramionami ruszył zniecierpliwiony; ale przy każdéj okoliczności nieomieszkiwał przypominać, jak ważną jest rzeczą, ażeby życiem kierować wedle przyrodzonych zdolności, ku powołaniu jakiemuś ciągnących. Znajdowały się i przykłady wypaczonéj doli ludzkiéj, przez nieposłuszeństwo głosowi wewnętrznemu.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/57
Ta strona została uwierzytelniona.
51
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.