mieli w oczach, i chwyciwszy się za ręce stali w milczeniu pod lipami, nie mogąc przemówić słowa.
— A! mój Boże! zawołał nareszcie Stanisław: wieczór ostatni. Kto wie na jak długo, na jakie wieki rozdzielić się musimy!
— Ale przyjedziesz do nas, nim te strony opuścisz? spytała wzruszona Adela.
— Nie wiem, nie wiem! zależę od ojca! a czy pozwoli?
— Ja się o to nie pytam! ja chcę! ja każę... ja się gniewać będę!
— Wykradnę się, — przyjadę!
— Tak! o! tak, musimy się widzieć! pamiętaj!
Milczeli znowu, ale patrzali na siebie.
— I chowaj niezapominajkę! dodała Adela.
— Możeszże wątpić? godziż się mnie posądzać?
— Pojedziesz do miasta, nowi ludzie, nowe twarze cię otoczą, wy zapominacie tak łatwo!
— O! a wy? Adelko!
— My kochamy raz i na zawsze!
— Raz i na zawsze! powtórzył Stanisław. Teraz, ja ci powiem: pamiętaj, pamiętaj te słowa!
I znowu poszli spuściwszy główki smętne, aż do końca ogrodu, podali sobie ręce, ścisnęli dłonie, a gdy panna Susse nadeszła, mrok tylko nie dozwolił jéj dojrzeć błyszczących łez, które się w ich oczach kręciły.
Nazajutrz do dnia jeszcze, wszyscy spali w Mruczyńcach, gdy Stanisław odjeżdżał do domu. Zwrócił się ku oknom mieszkania Adelki, i w jedném z nich zobaczył z daleka białą twarzyczkę i białą chustkę, która go żegnała.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/61
Ta strona została uwierzytelniona.
55
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.