Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/64

Ta strona została uwierzytelniona.

58
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

nie mogli. W jéj jedynéj a dość lichéj izdebce, któréj całą ozdobą był tapczan, ławy, podarta firanka i nędzna kwiatków zapomnianych zieloność, nieraz spijano przywiezionego z miasta szampana, nieraz też odbywały się nocne hulanki, na które w mieście miejsca zabrakło.
Smutne to było jak każda pod miastem gospoda, woniejąca pijaństwem, będąca zwykle przytułkiem najostatniejszéj wygnanéj z grodu hałastry... Odrapane ściany, spłowiały szyld (armes parlantes, bo wyobrażał butel i kieliszek), poobrywana miejscami galeryjka i powytłukane okna nie dodawały jéj wdzięku, a kilka chudych sosen ani jéj ocieniały, ani zdobiły. Do koła były tylko piaski i łyse wzgórza. Ale mimo smutku, jakim wiało od gospody, trzeba się było zatrzymać dla koni. Staś spojrzał zniecierpliwiony do koła.
Wtém, o cudo! na galeryi spostrzegł jednego najprzód, potém dwóch, trzech, czterech towarzyszów szkolnych, jak on widać jadących do Wilna.
— A! szanowny Piwonia! zakrzyknęli chórem. Witaj nam poeto wiosny! witaj i chodź do nas... a nie to cię tu za uszy pociągniemy.
Stęskniony do młodego towarzystwa, Staś jednym susem z bryczki poskoczył do nich, i znalazł się w uściskach najpoufalszych swoich rówienników.
— A! chwałaż Bogu, żeśmy cię spotkali, zawołał Paweł Szczerba, przyjaciel od serca Stanisława. Wjedziemy już razem do tego przeklętego czy zaklętego Wilna, do którego suniemy się, suniemy i dosunąć nie możemy.
— A najprzód, przerwał Bolesław Mszyński, który był łakomy jak dzieciak: zbierzmy resztkę naszych