zapasów podróżnych, i nim konie wytchną, urzniéjmy sobie piknik na prędce! Ja do składki ofiaruję niedogryzek wędzonéj kiełbasy!
— Żarłoczysko, rzekł Paweł ruszając ramionami: żebyś ty choć na chwilę o brzuchu zapomniał!
— Chodźmy do stancyi! dodał Michał Żryłło, poczciwy Litwin: tam się i nagadamy, i obmyślimy...
— Chodźmy! chodźmy! potwierdził ostatni pan Korczak, już pod wąsem, słuszny i więcéj od nich wszystkich na mężczyznę wyglądający współkolega.
Zabierali się do pokoiku, kiedy ktoś szósty jeszcze ze drzwi do szynkowni się pokazał. Był to widocznie jak oni młody uczeń, tylko ze szkół innych i nieznajomy im wcale, do Wilna do uniwersytetu dążący, ale nie wiadomo z kim i jak tu przyjechał, a bóty miał jakoś bardzo zapylone.
Młodzi chłopcy spojrzeli na niego, on na nich.
Nieznajomy w dosyć wytartéj surducinie mundurowéj, z któréj był ogromnie wyrósł, w wykrzywionych butach i połatanych spodniach, w czapeczce, któréj sukno z granatowego na sine prawie spłowiało... pomimo niepozornéj odzieży, miał minę tak dumną, pewną siebie, odważną i spokojną, tak z góry na nich spoglądał, że ich wszystkich potęgą swego wzroku uderzył. A jednak iskra geniuszu nie świeciła na nizkiem jego czole, ani w rysach pospolitych przebijał się talent potężny, którym twarz tchnie i goreje; silna tylko wola, uparta jakaś duma, mówiła przez zamknięte jego usta i pogardliwe niemal spojrzenie.
Z przyszłym kolegą jakże się tak minąć na sucho, nie spytawszy, nie powitawszy się nawet. Szóstoklassiści tyle znali swe obowiązki akademików, że nie mogli nie zaczepiając go, potrącić tylko w sieni i obojętnie odejść.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/65
Ta strona została uwierzytelniona.
59
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.