Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/69

Ta strona została uwierzytelniona.

63
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

zwać się nie mogę bez grzechu, — a jak mnie widzisz, ja przecię... ja! nie idę na tę waszą medycynę chlebodajną, na którąby mi pójść było łatwo z moją pamięcią i zdatnością, ale na literaturę, do któréj powołuje mnie rozkaz boży.
Zarozumiałość Bazylewicza byłaby śmieszna, gdyby heroiczną prawie przez swą szczerotę się nie stała; ale coś w niéj trąciło komedyą i chęcią popisu, i to niszczyło wrażenie, jakie mógł zrobić na rówiennikach. Dziwili mu się, ale pokochać nie mogli. On spojrzał na nich z góry i zamilkł.
— No... a ty panie Bolesławie? zapytał przerywając potok wymowy Szczerba: z czémże jedziesz do Wilna?..
— Idę na prawo!
— Cha! cha! byle idąc na prawo, w lewo nie zbaczać, mieszając się gwałtem do rozmowy przerwał Bazylewicz... I to chleba kawał, często lepszy od innych.
— Juściż pozwól, że i nauka! zawołał trochę obrażony Bolesław.
— Nauki prawa nie rozumiem, odezwał się, wciąż zajadając, zarozumiały przybylec. Całe prawo Bóg zapisał w piersi ludzkiéj, a historya prawa jest wyznaniem ludzkich grzechów i błędów. Nie warto się tego uczyć.
— No, a ty Michalonie? rzekł odwracając się Bolesław, jakby nie słyszał perory, bo nie chciał się kłócić, a Bazylewicz go niecierpliwił srodze.
— Ja, dalibóg wam powiem, że sam nie wiem co ze mną będzie, odparł śmiejąc się Żryłło. Rodziców nie mam, którzyby mną pokierowali, opiekun daje mi