Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/76

Ta strona została uwierzytelniona.

70
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

rzyli młodych chłopaków, że wszyscy się u nich na próbę ulokowali miesięcznie.
Stancyjka, którą zajął Staś, przyjmując do niéj Bazylewicza, co się już ani myślał z nim rozstawać, była dosyć ciasna, w miarę ciemna, a według wszelkiego podobieństwa i zimną być obiecywała; ale Horyłka (od czego głowa?) wszystkie jéj wady umiał dzieciakom niedoświadczonym wytłómaczyć na przymioty. Zbyteczny blask, według niego, dla oczu pracujących był szkodliwy; obszerność nie mogła się pogodzić z ciepłem; szpary i dziury miały tylko odświeżać powietrze. Upatrywał nawet wielką korzyść w tém, że okno wychodziło na kawał brudnego dziedzińca, bo nikt szpiegować nie mógł co się działo wewnątrz, a żaden widok zewnętrzny i wrzawa uliczna nie miały im robić dystrakcyi.
Stanisławowi wszędzie było dobrze, choć Bazylewicz wparł się na kwaterę, zamącił spokój i natychmiast ustanawiając z mocy koleżeństwa zupełną wspólność własności, któréj sam nie miał, cudzą począł swobodnie i zamaszysto rozporządzać. Jakże było biednego, biedniejszego od siebie wypędzić na ulicę i odmówić mu przytułku dla dogodzenia fantazyi? Reszta towarzyszów w tymże domu w dwóch obszerniejszych rozłożyła się izbach, a to sąsiedztwo wszystkim im wielce było na rękę, bo się wspólnie ratować i wspierać mogli. Pierwsze dni były jak zawsze pełne zajęć i zachwytu. Staś jakby się obawiał, żeby mu wszystko nie pouciekało, obejrzeć chciał razem całe Wilno, pamiątki jego, okolice i osobliwości. Polecieli drapać się na górę Zamkową, do sterczących zwalisk górnego zamku, do katedry, na grób nieznany Witolda, na Bekieszówkę, po nad Wilię do gruzów