Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/85

Ta strona została uwierzytelniona.

79
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

— Ja w nim widzę bolesne dla mnie urągowisko; strach jakiś porywa mnie, gdy nań patrzę. Jestże to koniec, do którego wiedzie literatura i poezya?... szał, pijaństwo, nędza i pośmiewisko!..
— O ba! odparł niewzruszony Bazylewicz: wszystkiemi drogami dojść do tego można. Któż mu winien, że nie miał ani talentu, ani siły? Po co było puszczać się trudnym gościńcem, po którym zdążając za innymi, zadychać się musiał, rozbić głowę i poranić słabe nogi? Każda walka ma ofiary swoje, każda gałąź kwitnąca pączki, które zjada robactwo i niszczy zgnilizna. Cóż mi tam, że jeden ciemięga spił się, oszalał, bótów nie ma i mrze głodem?
— A! ty nie masz serca! zawołał Stanisław oburzony, któremu łzy dobywały się z oczu.
— Mam, szydząc odparł Bazylewicz; ale go na błazeństwa nie szafuję, i chowam całe na to, co go warto!
— Pamiętaj tylko — odrzekł Staś — że gdy późniéj dobyć zechcesz, możesz je znaleźć zeschłe, zwiędłe i bez życia.
— A! w takim razie — niezmieszany rzekł student — albo je odżywię wolą potężną, lub... lub się bez niego obejdę.
— Krysztalewicz, wytańcuj nam swoją Odę do Golizny, przerwały obce głosy. Oto są goście nowi, nowe dziesiąteczki, może berlinki... kto wie! Pokaż co umiesz!
I powtarzali jak na uczonego pudla, wołając: „Pokaż co umiesz! pokaż co umiesz!“
Jakkolwiek dobrze już podpiły i dość bogaty, by o nowe nie dbać laury i zdobycze, poeta, posłuszny