ci, zasiadało w odosobnieniu niemal i samotności na ławach nieludnych wcale. Staś nie znalazł tu ani przyjaciół, ani młodości.
Wcześnie pomarszczone były czoła, za wczasu ściśnięte serca zamykały się w sobie, by całą swą siłę wylać w jakiéjś pracy. Bazylewicz powitał Szarskiego jako towarzysza ledwie nie szyderstwem.
— Tak trzeba było zrobić od razu, rzekł śmiejąc się. Baba jesteś! wahasz się; ciężko ci pójdzie na świecie, — ale lepiéj późno niż nigdy.
Staś postrzegł zaraz, że niewszędzie zarozumiałość odpowiada zdolności i służyć może za jéj miarę. Połowa najpewniejszych siebie, jak Bazylewicz, mierne bardzo miała talenta, ale nadstarczała za nie, wmawiając w siebie i w drugich, że w łonie swém kołysze geniusz, który się za chwilę rozwinie. Byli tam i ci ludzie osobliwi, których natura uposaża najszczodrzéj pamięcią, bystrością, pojęciem, łatwością chwytania i przyswajania cudzego, a którzy z najpierwszych uczniów, pobrawszy medale, nanizawszy wieńców, wychodzą w świat niezdolni zastosować tego, co nabyli. Na całe życie zostaje im to, czego się wyuczyli, z zarozumiałością i pychą studencką — ale nic więcéj. Obok nich trafiały się mniéj pospolite charaktery młodzieży bojaźliwéj, na pozór roztargnionéj, uczącéj się z trudnością, zawsze myślą uciekającéj z miejsca, w którém być powinna, zaledwie mogącéj przeleźć egzamina, co oswobodzona późniéj z więzów pedagogicznych i formuł naukowych, wychodzi na świat gasząc jednym zamachem wielkie te luminarze szkolne, którym na ławie ledwie sięgała po kolana.
Do téj właśnie kategoryi umysłów należał Stanisław, nieufny w siły swoje, bojaźliwy, chwilami tylko
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/94
Ta strona została uwierzytelniona.
88
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.