Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/97

Ta strona została uwierzytelniona.

91
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

niezawodnie arcydziełami, że gdy je odśpiewał, lada szmer świętokradzki do wściekłego gniewu go doprowadzał.
Daleko im wszakże było do doskonałości, do mierności nawet: brakło wszelkiego wdzięku... znać było pracę mozolną w tych wyrazach posprzęganych z wysiłkiem wielkim, którym kazano brzęczeć, dzwonić, stukać i hałasować, żeby pokryć nicość tego co obwijały. Forma jego podobna była do owych cukierków sprzedawanych w papierkach malowanych, w których więcéj farby, obwijadeł, pstrocizny i dodatku niż cukru i smaku.
A że żaden poeta śpiewać nie może sam sobie, a każdy potrzebuje uznania, schodzili się nasi młodzi czytać wzajemnie swe roboty, radzić się i dopatrywać wrażenia, jakie czynili na sobie. Już też i sława ich drobna rozchodzić się poczynała z ławy na ławę, nie przestąpiwszy jednak drzwi sali. Na tych posiedzeniach literackich, na których więcéj jeszcze było dymu i wrzawy niż czytania, Bazylewicz zawsze wszystkich przekrzyczał, i koniec końców jeśli nie zachwycił, to wmówił, że zachwycić był powinien, a gdy mu kto jaką uczynił uwagę, nigdy jéj nie przyjmując, zostawał uparcie przy swojém. Stanisław przeciwnie męczył się najniesprawiedliwszą nawet krytyką, i poświęcał często dla niéj to, co w jego oczach istotną stanowiło piękność. Trzeba mu było wysiłku odwagi, by się oprzeć lada polotnéj uwadze najpowierzchowniejszego umysłu. Sam niedowierzając sobie, bo w duszy nosił ideał, któremu zrównać kiedykolwiek rozpaczał, łatwo wierzył tym, co w jego pieśniach plamy widzieli i skazy.
W ich sympatyach dla pisarzy była także wielka różnica. Bazylewicz tych tylko cenił, którzy w czém-