w skutek układu karmić go jeszcze obiecywał czas jakiś; ale nic nie miał więcéj nad ten dach pożyczany i kawałek chleba. Z domu nic słychać nie było, a nawet pan Adam Szarski, do którego pisał, nic mu jeszcze nie odpowiedział.
Jednego wieczoru, powracając zamyślony na Trocką ulicę, wśród dość pustéj drogi, bo to była sobota, podniosłszy oczy roztargnione, z wielkiém podziwieswojém spostrzegł jakąś znajomą postać we wrotach domu Horyłki, rozmawiającą z faktorem i gospodarzem. W pierwszéj chwili nie mógł jakoś przypomnieć sobie ktoby to był, tak obecność téj figury była niespodziana; ale gdy na widok przybywającego Szarskiego oddalać się zaczęła, poznał w niéj Falszewicza. Zdziwił się, ale był pewien, że się nie myli.
Faktor i gospodarz stali jeszcze w progu, gdy niespokojny Stanisław nadbiegł do nich z zapytaniem:
— Kto to był taki?
Obaj spojrzeli po sobie, a Żyd odwrócił się, ruszając ramionami.
— Nu, kto miał być? i co panu do tego? Nasz znajomy, pan go nie znasz.
Horyłka pomruczał coś tylko pod nosem, i natychmiast się rozeszli. Zjawienie się w Wilnie Falszewicza, przypominając Stanisławowi dom, o którym bez żalu i strachu pomyśleć nie mógł, zaniepokoiło go wielce, tak, że wzburzony niém cały, nie mógł usnąć do poranka. Ale że dni następnych nie spotkał go nigdzie, ani zasłyszał o nim, począł w końcu sądzić, że mu się to widziadło w choréj urodziło głowie.
Trzeciego dnia, naprzeciw Dominikanów, na trotuarze, nos w nos, oko w oko zjawił mu się Falszewicz tak już widocznie, że wątpić o nim nie było po-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/99
Ta strona została uwierzytelniona.
93
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.