Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/105

Ta strona została uwierzytelniona.

95
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

Parę razy spotykał się u niego Szarski z Bazylewiczem; ale ostatni obrażony widocznie znalezieniem się Stanisława w cukierni, uchodził jak go tylko zobaczył.
— Coś to pan zrobił Bazylewiczowi? spytał wreszcie księgarz Szarskiego; co przewiniłeś przeciw majestatowi Iglickiego? Wszyscy są przeciwko panu.
— Ja? rzekł zdziwiony Szarski: prawdziwie nie wiem, czém się im mogłem narazić; chyba tém, że zawsze prawdę mówię lub uczuć ją daję.
— Jest to bardzo zły system, odparł bibliopola zimno: prawda nie zawsze jest rzeczą strawną...
— Ale zawsze potrzebną, dodał Szarski. Iglickiemu nie kłaniam się, nie pochlebiam, nie czapkuję, nie poję go, bo dla niego nie mam szacunku.
— Złote pióro! złote pióro! rzekł składając ręce księgarz. Każ mu pan co chcesz ex abrupto napisać, siędzie i tnie aż strach! Szkoda jednak, że pan z nim źle jesteś... Co się tycze Bazylewicza, talent zdaje się niewielki, ale takt ogromny, spryt przerażający, zna interes... pójdzie daleko! Ze wszystkimi dobrze, każdemu pochlebia, choć nie ma z kogoby nie drwił w duchu. Niby na oko ostro mówiąc prawdę, zawsze wie gdzie kogo szamerować, i wyspowiada się z naganą tam, gdzie nie lubią tego, komu łatki przypina. A jeśli przypadkiem wśród klassyków napadnie na klassycyzm, trzeba widzieć jak on to zrobi zręcznie! Uchodzi więc za weredyka, a z ust jego słodkie słówko podwójną ma cenę... Doskonale zna przytém zakulisowe sprawy literatury, fizyologię prospektu, charakterystykę ogłoszenia, fascynacyę tytułu, siłę rzuconego dwuznacznie słówka... Szkoda, że pan nie masz jego zręczności, szkoda żeś go czémś obraził... Od niejakiego czasu z przekąsem mówi o panu...