Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/107

Ta strona została uwierzytelniona.

97
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

dzeniach, na których wypowiedzenie nigdy może się mu nie miało wystarczyć.
Jasno stawały przed nim piękności tysiące, szeleszcząc skrzydłami; ale ich obraz, ledwie pochwycony okiem, znikał kiedy go chciał zatrzymać. Ten bój z ideałami uciekającemi w niebiosa, to rozbratanie się ze światem pospolitym i codziennym, dla drugiego lepszego, codzień więcéj miało dla niego ponęty.
Zadumany, siadał jak bramin, otaczając się tworami wyobraźni, i czytał wielką księgę dzieł, na którychby napisanie nie starczyło życia. Tysiączne pomysły, obrazy, plany wysuwały się dla niego z obłoków, przeciągały przed nim i nikły.
Życie poziome szło tymczasem w poręcz zaprzężone z rumakiem niebiańskiego rydwanu, zastanawiając co chwila w polocie pegaza brakiem siły i znużenia. Trzeba było rzucać poemat zaczęty, by tłómaczyć Bulwera dla chleba powszedniego, lub iść się z księgarzem ujadać, który był zawsze niekontent, czy z powolności, czy z pośpiechu w robocie.
Tomy téj nieszczęśliwéj pracy drukowały się szybko i nareszcie wyszły na świat, a szumna reklama, dość niezgrabnie napisana, ukazanie się ich zwiastowała w sposób tak przesadny i niezręczny, że sam Stanisław przepowiedział drwiny, do których ona powodem być musiała.
Jakoż niedługo czekając, zjawił się w gazecie artykuł obejmujący niby rzut oka na pierwsze prace Szarskiego, a w istocie będący nielitościwém z niego i ostatniéj jego roboty szyderstwem. Artykuł ten był bezimienny, ale w niektórych jego ustępach rozpoznać było łatwo złote pióro Iglickiego na tle mogącém do Bazylewicza należeć. Numer gazety zawierający ten