I tak Stanisław siadł do swojego drugiego artykułu do gazety, który silnie miał być apostylowany, żeby dostąpił honorów druku.
Wśród tych głosów tysiąca, które dyktują osobistość, niechęci, uprzedzenie, interesa, zawiść, ubarwione tysiącznemi ślicznemi powodami, kiedy się ozwie głos szczery, z serca, młody, szlachetny i czysty, dziwnie się odbije wśród téj brudnéj wrzawy. Jest w nim coś tak waryacko-szczytnego jak w wyprawie Don Kichota. W historyi krytyki od czasu jak Zoilów zastąpili ludzie co się niby na pewnéj opierając teoryi, poważnie o rzeczach sądzić mają... ledwie znajdziemy kilka głosów zupełnie beznamiętnych, niepodejrzanych i sumiennych... są to fenomena i wyjątki. Reszta tłumu pisze, aby się odznaczać, aby błysnąć, aby pisać, podpisać się i popisać, aby zrobić bolesną komuś incyzyę, a innemu przysługę i t. p. Nie powiem, żeby ci nawet krytycy z fantazyi, z potrzeby, zapłaceni, uproszeni, zniechęceni, nie mieli czasem trafić na coś słusznego i prawdziwego; owszem twory ludzkie ile ich jest, tak są wielostronne, że w nich łatwo złe odkryć i dobre. Krytyk, który chce być sprawiedliwym, szuka jednego i drugiego; namiętny kosztem jednéj podnosi drugą stronę, i w tém jest właśnie niesprawiedliwość i fałsz. W sądzie jego niknie cała jakaś strona utworu, a występuje dzieło przepołowione i rozcięte, czy je pochwala, czy gani.
Rzadki i bardzo rzadki jest człowiek sumienny, coby nieprzyjacielowi oddał sprawiedliwość, a przyja-