Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/111

Ta strona została uwierzytelniona.

101
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

cielowi powiedział prawdę nagą; to też gdy głos podobny da się słyszeć, samą swą nowością i siłą po ciąga ku sobie.
Takie wrażenie uczynił artykuł, który Stanisław napisał w swojéj obronie... Nie była to prosta oratio pro domo sua, ale teorya krytyki, myśl wzniosła o posłannictwie i obowiązkach, przyznanie się do winy, śmiałe wskazanie grzechów własnych i cudzych... coś tak z serca wylanego, pełnego życia, ognia i talentu, że i gazeta chętnie tę gorącą umieściła obronę, i Szarski wyżej nią może stanął w opinii, niżeli wszystkiem co dotąd uczynił. Zresztą pokazawszy i odwagę, i siłę, onieśmielił swych nieprzyjaciół, którzy postanowili ostrożniéj chodzić koło niego lub więcéj mu w drogę nie włazić.
Po ukazaniu się téj odpowiedzi, przez kilka dni o niczém w Wilnie nie mówiono tylko o niéj. Wyrywano ją sobie w kawiarniach i cukierniach, czytano głośno po domach, a z powodu rozgłosu, jaki miała, i dawne pisma Stanisława ściągnęły więcéj uwagi. Było w niéj trochę ironii bolesnéj, i niejedno namiętne słowo podyktowane cierpieniem, któreby teraz, zimniéj się zastanawiając, odmienił może Szarski; ale to właśnie może czyniło ten artykuł tak ponętnym.
Iglicki spuścił nosa, ale teraz bardziéj niż kiedykolwiek wypierał się zaczepki, a Bazylewicz umywał od niéj ręce całkowicie. I stało się wypadkiem, że to, co najwięcéj zaszkodzić miało poecie, najbardziéj mu podobno pomogło.
Odebrał zaraz grzeczny bilecik od bibliopoli, zapraszający go na kilka słów do księgarni; a po ulicach tak go łapali najmniéj znajomi, tak zapraszali