Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.

103
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

dyż to będziemy oglądali? a nadewszystko jaki będzie tytuł?
— Tytuł jest... Fantasmagorye... — rzekł Stanisław.
— Śliczny, cudny! wyborny tytuł! zawołał bibliopola w uniesieniu pan masz istotnie szczególny talent do tytułów! Jaka jest objętość rękopismu? dwa, trzy...?
— Ale jeden, i to mały tomik.
— Nie możnaby go nadsztukować, powiększyć? bo jednotomowe dzieła źle się sprzedają!
— Więcéj nie dam nad to co jest... to nie moja rzecz zresztą, ale pańska.
— No, ileż pan chcesz za ten tomik?
Stanisław miał wstręt do targu, i od razu zerwał rozmowę, ale nie dał się tak łacno odpędzić księgarz, i póty nalegał, póki owych fantasmagoryj nie nabył.
Było to coś w istocie bardzo dziwacznego, jakby marzenia Jean-Paula, pomieszane z obrazkami Hoffmanna, ze śmiechem Molierowskim, z wykrzykami boleści Shakespearowskiemi; obok scen komicznych, dramat i tragedya, sielanka i satyra. I jak w godzinach wieczornych myśl puszczona swobodnie snuje się, kłębi, barwi, ulata, fantastyczne wspomnień, nadziei i dziwacznych snów przybierając postacie... tak tu się mieszały sceny najsprzeczniejsze, stanowiące niby jedną całość, niedobrze zszytą dla tych, co lubią, by im scena za sceną jak żołnierze w szeregu stały, ale jednak jednolitą i pełną.
Wszystkie głosy duszy odzywały się w téj książeczce, w któréj autor chciał spróbować z kolei każdéj struny swego ducha.
W literaturze była to właśnie chwila innowacyj, i ten silny wylew młodéj duszy nie mógł przejść nie-