dziewczę wydać mi się mogło czémś idealném.... a! bo idealnie była piękną!!... ale dziś! kiedy z niéj zapewne prosta już tylko Żydówka, kiedy dziewiczy urok jéj rozwiał się dotknięciem życia, trzeba być szalonym, ażeby marzyć jeszcze, szalonym i słabym — by kochać...
Nie pomogły nic jednak rozumowania i walka z sobą: Stanisław położył się rozmarzony na całonocną bezsenność. Księżyc, który wkrótce izdebkę rozświecił, do snu mu jeszcze swym blaskiem przeszkadzał, i po próżnych usiłowaniach sklejenia powiek zmęczonych, Stanisław jakby w gorączce jakiejś wstał, ubrał się i wyleciał na miasto.
Oświecone księżycem w pełni ulice, już prawie były puste, a długie linie tych białych murów, połamane głębokiemi cieniami, tworzyły dziwny obraz jakiegoś zaczarowanego, skamieniałego grodu. Chwilami nic nie rozbijało tego uroku fantastycznego, bo żywa dusza nie pokazywała się nigdzie.
Szarski opanowany wspomnieniami, pobiegł wprost na ulicę Niemiecką... W kamienicy Dawida na pierwszem piętrze widać było trzy okna oświecone... Poznał, że to pokój Sary; sam nie wiedząc dla czego stanął u bramy.
Wtém stara Żydowica, dawna sługa domu, z założonemi rękoma czekająca na coś u wrot, zobaczywszy go, chwilę już stojącego nieruchomie na miejscu, zbliżyła się i zajrzała mu w oczy, a poznawszy go aż krzyknęła.
— Aj! gewalt! a to jegomość! A co jegomość tu robisz?
— Gdzie twoja pani?
— Jaka pani? kupcowa Dawidowa?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/118
Ta strona została uwierzytelniona.
108
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.