Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/122

Ta strona została uwierzytelniona.

112
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

bo cudzą tajemnicą dzielić się nie godziło. Ranek schwytał go w téj niepewności, a dzień dopiero jasny uspokoił nieco marzenia, które w blaskach jego zdały się gorączkowemi przywidzeniami. Padł na łóżko i usnął snem kamiennym. Mrok już znowu szarzał, gdy się Szarski przebudził, i w jednéj chwili wszystko mu żywo i wyraziście przyszło na pamięć. Porwał się, sam nie wiedząc co pocznie i poleciał na ulicę Niemiecką.
Zgiełk na niéj był jeszcze wielki, a Szarski wmieszawszy się w płynącą ciżbę, puścił się przeciwną stroną ulicy, z któréj mógł lepiéj widzieć okna Dawida Białostockiego. Nic w nich jednak nie dostrzegł, coby życie oznajmowało; zasłony były spuszczone; w bramie jak na czatach stała wczorajsza Żydowica.
Obwinąwszy się płaszczem, aby nie być poznanym, przeszedł raz, drugi i trzeci pod oknami, czekając aż się ciżba przerzedzi; wreszcie gdy pusto się już zrobiło, podszedł pod wrota i zastanowił się. W chwilę potém uczuł się pochwyconym za rękę, i kobieta zakwefiona, obwinięta jakimś płaszczem, gwałtownie pociągnęła go za sobą.
Szarski nie wiedząc dokąd, począł biedz z nią razem przez kawał ulicy. Sara z instynktem dziwnym kierowała nim z ulicy jednéj na drugą, z zaułka w zaułek, i nie mówiąc słowa, przeleciała tak z nim aż na Ostre Przedmieście. Tu wreszcie znużona biegiem i przestrachem, osunęła się i padła pod murem jakiegoś ogrodu, nie puszczając ręki Stanisława.
Długo jeszcze przemówić nie mogła; podniosła wreszcie głowę, spojrzała na niego, i błagającym zawołała głosem:
— A! uratujesz mnie! uratujesz!... Ja już tam po-