nie myślę... piszę, a w rachunku postawi się skromna cyferka... niech się pan nie obawia... Zaraz za Zielonym mostem, domek niepozorny, stancyjka na górze, niczego. Lokowały się już tam różne jejmoście i jejmościanki... ale to tak daleko, że już od roku izdebka pustką stoi podobno.
Porwawszy kartkę Horyłki, Stanisław wybiegł z gospody i pośpieszył do rzuconéj na ulicy Sary, któréj się już obawiał nie zastać, ale czekała nań drżąca i przelękniona; a w chwilę późniéj lecieli oboje do domku Gilgina.
Zaledwie miał czas umówić się o to mieszkanie i spojrzeć w twarz gospodarzowi Szarski, wnet lękając się pogoni, szpiegowstwa, śledzenia, ściśnięciem ręki tylko pożegnał Sarę nie wiedząc na jak długo. Nie mógł nawet przyrzec, że ją odwiedzi, póki mogące nań paść podejrzenia usunięte nie zostaną. W pół drogi na Trocką, niepokój opanował go nowy, i zawrócił do professora Hipolita. Kosztowało go wiele, rady w tém jego zasięgać; ale czuł potrzebę ubezpieczenia Sary, a sam nie umiał przedsiębrać środków, których myśl jego nie szukała nigdy, o których nie marzyła.
Osłupiał professor, gdy rzuciwszy mu się na piersi Stanisław, opowiedział wszystko co go od dwóch dni spotkało.
— Zgubiony jesteś! zawołał: będziesz prześladowany, odkryty, rozkochasz się do rozpaczy... Rzuć ją i sam uciekaj z Wilna.
— To być nie może! stanowczo rzekł Szarski Radź inaczéj, daj mi dla niéj jakie bezpieczne schronienie. Zginę, ale jéj nie opuszczę. Kocham ją, powierzyła mi się... to niepodobna.
Długo i usilnie starał się go odciągnąć od tego
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/125
Ta strona została uwierzytelniona.
115
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.