Niewiele życia pozostało biednéj matce, tyle tylko, by odbolała za grzechy swoje; ta reszta spłynęła jéj w niepojętém rozmarzeniu. Kiedy jéj domek na Łotoczku stał się straszliwą pustką, a Karolek do ojca i sióstr poszedł na Rosę, Dormundowa wpadła w stan jakiś osobliwszy, z którego już żadne starania wyprowadzić jéj nie potrafiły, ani zupełne poświęcenie się dla niéj Stanisława, który święcie spełnił wolę jéj syna, ani środki lekarskie użyte przez Branta, próbującego wszystkiego, ale zapowiadającego za wczasu, że gdy dusza chorobę robi i ciało niszczy, nie ma na to w medycynie lekarstwa. Dormundowa płakać i mówić przestała, chodziła jak cień niemy, nieprzytomna, wychudła, i nie dozwoliwszy nic ruszyć w pokoiku Karolka, całe dni z jego cieniem na zwykłém swém miejscu przepędzała, strzegąc skarbów swych, pamiątek. Najmniejszy skrawek papieru, na którym on skreślił słów kilka, chowała jak relikwię, i nieraz długo, długo trzymała przed oczyma nieforemne rysuneczki, jego dziecinną jeszcze skreślone ręką. Marta siłą ją prawie karmić musiała, Stanisław przymuszać do spoczynku, ale najczęściéj przebywszy kilka dni i nocy nierucho-