Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/132

Ta strona została uwierzytelniona.

122
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

szony, ze łzami w oczach, z przerwanym oddechem, w stanie trudnym do opisania, a tak podobnym do choroby, że z razu lekarz wziął to za jakąś słabość i za puls go pochwycił.
— Co ci jest? zawołał: choryś?
— Nie, ale nieszczęśliwy! odpowiedział Stanisław — o! bardzo nieszczęśliwy...
— Mów, mów, może ci się zdam na co... Co to za wrzawa? co znaczy ten Żyd, który ztąd wybiegł? ten krucyfiks?
Ale Stanisław widząc przeze drzwi zaglądających Horyłkę, Hersza i sługi, nic odpowiedzieć nie mógł wyraźnie.
— Jakaś napaść dla mnie niepojęta, rzekł dając znaki doktorowi. Jedźmy razem, muszę się skarżyć... muszę ubezpieczyć...
Lekarz nic tego wszystkiego nie rozumiejąc, ruszył ramionami i usiadł, a Szarski żywo ubrawszy się i pod płaszcz włożywszy szkatułeczkę Sary, dał mu znak, że jechać mogą.
— Dokądże jedziemy? spytał doktor.
— Gdzie chcesz!... Teraz dopiero całe serce ci moje otworzyć mogę, rzekł Szarski, ujrzawszy się w ulicy. Słuchaj i ulituj się nademną.
I rozpoczął mu historyę swoją, nic z niéj nie opuszczając, aż do ostatniego niespodzianego jéj rozwiązania. Brant milczał, tabakę zażywał, ramionami ruszał, ani dostrzedz było podobna co czuł i myślał.
Skończył wreszcie opowiadający, i chwytając dłoń lekarza zawołał:
— Ratuj mnie i ją, weź pod opiekę swoją. Oto jéj mienie całe... Ja nie podołam prześladowcom. Żyd zagroził mi sądem, zsyłką; nie zląkłbym się tego, gdy-