Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/134

Ta strona została uwierzytelniona.

124
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

Kilka godzin spędził Szarski w rozdrażnieniu i najdziwniejszych myślach, krążąc bez celu po mieście, oglądając się, czy go kto nie śledzi; aż z południa wreszcie wyrachowawszy, że Brant już wszystkiego, co mu powierzone było, dokonać musiał, zawrócił do jego mieszkania.
Biło mu serce, gdy na wschody wchodził; ale uspokoił się widząc wypogodzoną twarz lekarza, występującego naprzeciw niemu.
— Sara jest już tu, rzekł mu po cichu, wskazując drzwi przeciwległe. Mamy dozór i opiekunów, potrafiłem u władz pomoc wyjednać; ale musiałem skłamać jéj żądanie chrztu, gdyż inaczéj niczém się ucieczka usprawiedliwić nie mogła. Żydzi już zanieśli skargę, ale być możesz spokojnym... Idź do niéj. Widziałem ją, potrzebuje pociechy. Powiedz jéj wszystko, gdyż dziś jeszcze przyjdzie po zeznanie urzędnik.
Stanisław ledwie miał czas wzrokiem podziękować poczciwemu starcowi, i nie wstrzymując się, pośpieszył do Sary.
Zastał ją siedzącą w krześle, zapłakaną, upadłą na duchu, drżącą, tak, że gdy drzwi otworzył, wytrzęsła się i krzyknęła. Chciała pobiedz przeciwko niemu, ale jéj sił nie stało, i rękę tylko wyciągnęła wychudłą. Spojrzał na nią Stanisław: teraz dopiero po dniu lepiéj mógł rozpoznać, jak straszliwie zmieniły ją doznane męczarnie. Schudzona, blada, cieniem była delikatnéj owéj i świeżéj dzieweczki, któréj czarne oczy tajemniczemi blaski rozświeciły jego duszę; wzrok ten ognisty jeszcze, był prawie obłąkanym, zdziczałym i rozsrożonym. Ale jeszcze z tych szczątków piękności typu pełnego szlachetności i wdzięków,