— Nie, rzekł Stanisław: anibym ja śmiał cię do świętokradztwa namawiać; ale inaczéj wolną być nie możesz, dopóki tego nie objawisz... A tak jestem pewien, że promień światła musi ci otworzyć oczy, iż ręczyłbym za ciebie, dziś jeszcze...
— Ręczyłbyś? spytała ze smutnym uśmiechem: a znasz ty kobietę, za którą chcesz ręczyć? Jam tak pragnęła światła, żywota, myśli ducha... że co tylko wpadło w ręce moje, pożerałam, czytałam wszystko, przemarzyłam o wszystkiém... zepsułam się do ostatka... Zbawco mój... ja mam pragnienie... ale mi brak wiary; mam żądzę, ale dusza jeszcze do źródła trafić nie może...
— Bo go nie szukała, rzekł Stanisław.
— Mylisz się! mylisz się jeszcze!... bo się przesyciła złemi myślami, bo się napiła fałszu, i prawda już do niéj może nie trafi. Na dnie... wśród zburzonych słupów świątyni, jak w zniszczonéj synagodze jerozolimskiéj, leży zasłona kryjąca arkę przymierza, i stół ofiarny, i lichtarz siedmioramienny... Jam w sercu wygnanka... jam w sercu Izraelitka!
— A! Saro, nie mów mi tego, zawołał Szarski: jedno tylko przyjęcie wiary naszéj wyswobodzić cię może.
— Przyjmę ją, odpowiedziała zimno. Aby się zbliżyć do ciebie — dodała cicho — nie ma ofiary, którąbym tego nie okupiła! A! ty nie wiesz! ty nie wiesz! jakim niewidzialnym, potężnym wpływem opanowałeś duszę moją! jak ona pragnęła ciebie, jak bolała, że się nie czuła ciebie godną, że nie śmiała spodziewać się nawet, by niepokalaną jak dziś przyszła kiedy dłonią gorącą przyciągnąć cię ku sobie i powiedzieć to, co mówię!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/136
Ta strona została uwierzytelniona.
126
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.