Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/137

Ta strona została uwierzytelniona.

127
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

— Saro! rzekł rozrzewniony Stanisław: nie mów mi tego... Dla człowieka, co nikogo nie ma na świecie, ani jednego serca, ani jednéj ręki, na którąbym rachował, ponęta zbyt wielka... a tyś dla mnie zakazanym owocem.
— Tak! spuszczając głowę szepnęła Sara: obcą jestem, Żydówką! zwalaną żoną cudzą! Tak! tak!... Alem ja niczyją nie była żoną! Kłamie kto powie... Byłam i jestem twoją... sługą, niewolnicą... ale twoją.
To mówiąc rzuciła mu się do nóg, i ściskając go zapłakała tak boleśnie, tak serdecznie, tak rzewnie, że Staś dźwięku głosu tego przeląkł się i oszalał.
— Saro! rzekł: uspokój się, zaklinam cię na wszystko... uspokój się...
Zapukano do drzwi, i Żydówka porwała się z ziemi przelękniona. Powoli głowa starego lekarza wcisnęła się, ciekawym śledząc ich wzrokiem, i niespokojny głos wezwał Stanisława.
— Uchodź, rzekł doktor: idą... uchodź i skryj się u mnie.
— Kto idzie?
Ale nie było na odpowiedź czasu, i ledwie Szarski mógł się przemknąć, a już urzędnik z Dawidem był na wschodach. Brant przyjął ich w progu twarzą zimną, szepnął słowo urzędnikowi, który głową skinął i pozostał u wnijścia nieruchomy.
— Mam pozwolenie widzenia się z moją córką, rzekł Dawid, udając spokojność, ale z gniewem wrzącym.
— Tak jest, w mojéj przytomności, dodał urzędnik.
— I w mojéj, rzekł doktor. A najprzód spytam i zobaczę, czy to w téj chwili nastąpić może.
Przez wpół otwarte drzwi, Sara ujrzała ojca i krzyk-