szkatułkę, którą z domu wyniosła, rzuciła pod nogi ojcu.
— Weź i to! zawołała. To posag mój, to klejnoty moje! posag córki, której się zaparłeś... Umrę z nędzy, ale go nie tknę.
Pomimo boleści i gniewu, Żyd schwycił szkatułkę skwapliwie, zawahał się, chciał coś przemówić po hebrajsku do córki; ale urzędnik i doktor co prędzéj, widząc stan nieszczęśliwéj, pośpieszyli go oddalić.
Sara pod przeklęctwem rodzicielskiém ugiąwszy głowę, siedziała tak nieprzytomna i przygnębiona, jakby w nią piorun uderzył. Lekarz w błysku nienaturalnym jéj oczu, w oddechu, w biciu krwi po żyłach, dostrzegł choroby zbliżającéj się i za chwilę mającéj wybuchnąć.
Tymczasem w mieście potrzebującém pastwy jak każde inne — dla którego zabijają codzień kilka wołów na strawę ciała, a kilka ofiar na pokarm języka — wieść o dziwnym wypadku z córką bogatego kupca, uwiedzioną jakoby przez poetę Szarskiego, poczynała się rozchodzić, ubarwiona tysiącem mniéj więcéj dowcipnych dodatków. Każdy ją stroił po swojemu, a że poecie łatwo przypisuje gmin najdziwniejsze czynności, nie żałowano poezyi w historyi pięknéj Izraelitki. Skalano ją i jego, zrobiono z niéj okropniejszy jeszcze dramat niżeli był w istocie; a że Dawid był bogaty a Szarski ubogi, połowa ludzi posądziła młodego człowieka o szkaradną rachubę.
Nie mogło mu to nie szkodzić w opinii... bo w ogólności każda nieco gwałtowniéj wybuchająca namięt-