Sarze ze spokojem powracał wdzięk młodości i życie. Znowu rumieniec twarz jéj opromieniał, czarne. oko patrzało jakoś łagodniéj... ale z powrotem do zdrowia nie pozwalała na chwilę Szarskiemu oddalać się od siebie i zazdrosna trzymała go nęcąc wszelkiemi sposoby. W tych długich godzinach spędzanych sam na sam we dwoje, obok siebie, z dłonią w dłoni, przy blasku wejrzenia pięknéj Izraelitki, które wlewało niepokój w duszę Stanisława, potrzeba było całéj mocy sumienia i potęgi woli, by nie zapomniiéć na wszystko i nie upaść. Ale każda pierwsza miłość to ma do siebie, że jéj wystarcza wejrzenie, dźwięk głosu, przytomność ukochanéj istoty, że nie pragnie więcéj, bojąc się po za granicą nowych rozkoszy znaleźć ich koniec i wyczerpać czarę do dna. Z każdą tylko godziną wzrastało przywiązanie, a dzika trochę kobieta, co je budziła, tak była niepodobna do pospolitych zimnych istot powszednich, że jéj dziwaczność nawet nowym była urokiem. W myślach jéj jak na twarzy było poetyczne piętno Wschodu, a usta nie mówiły inaczéj tylko śpiewem i poezyą... cały świat oblekała tą szatą płomienistą, i gorzał w jéj wyrazach, jéj ogniem objęty.
W istocie wyższą nad pospolitą Bóg ją obdarzył duszą, która, że nikt jéj nie kształcił, że się rozwijała sama, swobodnie, dziko, strzelisto, dziwiła niespodzianemi barwami, w jakich przedstawiała się oku. Dla niéj nic nie było pospolitego i śmiesznego, bo w każdéj rzeczy i wypadku widziała stronę jego smutną, poetyczną, poważną i wielką, nigdy nie schodząc na ziemię, nigdy się nie dotykając kału. Potrzeba było poety, by za nią zdążył w jéj zachwytach nieustannych, w wędrówkach szalonych po świecie ducha.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/159
Ta strona została uwierzytelniona.
149
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.