Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/169

Ta strona została uwierzytelniona.

157
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

ści klassie, usposobionéj do przyjęcia go, zbawienne wywrzeć może wrażenie! Tak i trucizna lekarstwem bywa.
Stanisław za wczasu aż do egzaltacyi posunął w sobie pojęcie obowiązków pisarza-kapłana, i, starał się życie swe uczynić czystém i wzniosłém. Ani przykładem, ani mową nie dozwolił się posądzić o sprzeczność z tém, co w nim myślało i pisało. Ten duch, który wiódł pióro, prowadził i życie.
Patrzano więc jak na dziwaka, na człowieka, który wbrew towarzyskim prawidłom, mówił prawdę, który rzadko nie ujął się za przekonaniem swojém, choćby tém kogo miał sobie narazić, i szedł daléj drogą cierniową, bolejąc, a nie szukając wygodniejszych od niéj ścieżek.
I on jak inni mógł znaleźć w życiu cieniste drzewo spoczynku, źródełko do napoju, legowisko jakieś i kawałek dachu, okupione swobodą, zaparciem się myśli swéj i zajęciem około powszedniego chleba, coby go oderwało od wpatrywania się w myśl bożą wyrażoną tysiącem znaków w świecie i ludziach; — ale chciał być sobą i dla spoczynku nic nie myślał poświęcić. Spoczniemy w grobie na długo!
Bóg tylko wie jeden, jak mu chleb powszedni ciężko i krwawo przychodził. Nie ma towaru, coby się trudniéj od myśli sprzedawał, nie ma pracownika, coby gorzéj wychodził na dziele swéj ręki. Ci, co jego robotą handlują, budują fortuny; on zawsze spragniony i głodny. Pisma Stanisława, dzięki ich oryginalności, świeżości, dzięki może okolicznościom przyjaznym i krytyce, co je prześladowała, sprzedawały się prędko i dobrze; nabywali je bibliopole dosyć ochoczo, ale z każdym rękopismem odegrywali komedyę,