jak niedźwiedzie wynoszone i zrobiły się piwne; nos miała jak wszyscy, czoło, usta, brodę niedające się opisać, bo bez szczególnych wdzięków i szpetoty. Z biedy, na portrecie mogła uchodzić za niebardzo brzydką, a przy świecach i bez fluksyi nie raziła niczém; z rana tylko i przed ubraniem mówiono, że nie wyglądała ładnie, ale to mogły być plotki zazdrosnéj garderobiany. Nosiła czasem okulary niebieskie, szyld pracy dawnéj, i po nich poznawano ją na ulicy. Zresztą żółta, wychudła, z ręką dużą, z nogą potężną, wcale nie była zachwycającą. Dodajmy, że się ubierać nie lubiła; zapominała się okrutnie i miała pretensyę do filozofii.
Taką to istotę wybrało serce Bazylewicza od pierwszego na nią spojrzenia. Rozmowa obojga wzajemnie im przypadła do smaku, bo oboje mówili więcéj niż myśleli i tumanili słuchaczy; a że Bazylewicz ofiarował się skrypta pani posyłać do Gazety, drukować, chwalić, bronić i nosić po mieście — zawiązała się tedy miłość...
Niełatwo z nią było do surowéj wdowy przystąpić, i przez absolut dostać się do rzeczywistości; ale Bazylewicz tymczasem wzdychał jak miech kowalski, a służył jak piesek. Dwa razy na tydzień urządzał literackie wieczory u pani Lidzkiéj, nie opatrzywszy się biedak, że wprowadzał sobie współzawodników; wszyscy bowiem nieżonaci literaci, przychodzący na nie, poczęli chórem wzdychać do wdowy, a im który z nich miał dziurawsze łokcie, tém naturalnie wzdychał silniéj i gwałtowniéj.
Jejmość rozpatrywała się powoli.
Rumakiem pani Lidzkiéj była, jakeśmy rzekli, filozofia, najbardziéj niemiecka; a choć pani podobno
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/176
Ta strona została uwierzytelniona.
166
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.