Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/179

Ta strona została uwierzytelniona.

169
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

błogich czasów jego sławy, i wymalowała z pomocą potulnego metra ogromny łeb jakiegoś Tarkwiniusza, wylizany i wysmarowany, który wisiał w salonie, a zwykła była powtarzać, że człowiek bez usposobienia artystycznego zawsze się jéj zdawał niekompletnym. Baron był przytém co się zowie pięknym mężczyzną, i przyjmowano go wszędzie... to jéj pochlebiało... W oczach więc zdetronizowanego Bazylewicza romans się począł na seryo, bo trzeciego dnia dla swéj bogini baron przyniósł canzonettę, któréj poezyi i muzyki był twórcą, a w dodatku jeszcze sam ją, oświadczając się w ten sposób, wyśpiewał przy fortepianie.
Arcydzieło to, tajemniczego pochodzenia jak sam autor, zaczynało się od wyrazów:

Gdy głos twój słyszę, gdy mowę twą chwytam...

Śpiew pozyskał oklaski, a co gorsza takie wejrzenie, jakiego Bazylewicz nigdy nie otrzymał jeszcze, nawet za napisanie prospektu. Biedny kochanek umierał ze strachu: trzeba się było ratować, poszedł po rozum do głowy. Nie on wprowadził do domu pani Lidzkiéj tego nieszczęsnego barona, i nic też o nim nie wiedział; dopiero gdy mu tak groźnie stanął na drodze, zaczął się o niego rozpytywać po mieście.
Pochodzenie było zagadkowe, różnie różni mówili, wywodząc go z Inflant, z Kurlandyi, z Hollandyi; ale między głosami temi znalazł się jeden, który mu po cichu pochodzenie izraelskie zarzucał. Za tą nitką poszedł Bazylewicz, i dopadłszy wątku, zasadził się na swoją ofiarę. Jednego wieczoru gdy sam na sam z panią Lidzką rozmawiali o swém piśmie zbiorowém, które wydawać zamierzali, a nikt im planów wspaniałych nie przerywał, Bazylewicz umyślnie zwrócił mowę na barona.